Naive 7

Naive 7

Postawił przed nią puszkę coli z taką miną, jakby myślał, że napicie się tego cudownego napoju załatwi jej wszystkie problemy.

– O co chodzi z tym gościem? – spytał. – Zaraz, zaraz... jak on ma na imię? Tsuki? – spojrzał na nią zaczepnym wzrokiem, jednak ona na samo wspomnienie imienia boga Księżyca wzdrygnęła się, nadal czując na skórze jego dziwne spojrzenie. Gale nie miał prawa tego zauważyć, jednak ona dobrze o tym wiedziała... Tsukuyomi jest cholernie niebezpieczny. To tylko kwestia czasu, kiedy przestanie mu być potrzebna, a co wtedy? Czy śmierć będzie jedyną opcją, jaką jej zaproponuje, a może łaskawie wykasuje do zera jej wspomnienia, pozostawiając jedynie niezbędne minimum?

– Nie wiem. – warknęła, czując jak krew bezsilnie buzuje jej w żyłach. Nic nie może zrobić, jedynie słuchać się tego nadętego boga. – Przyczepił się i tyle.

– Dante, możesz łaskawie nie wciskać mi kitu? Jeszcze przed paroma minutami, stojąc tam na korytarzu, wyglądałaś jakby na tej kartce nie było jego numeru, a co najmniej obietnica śmierci. Boisz się go. – ocenił wprawnie, co wcale jej nie zdziwiło. Gale znał ją od dawna i dobrze wiedział, jak zachowuje się w danych sytuacjach. Mogła grać przed wszystkimi silną, jednak on czytał w niej jak w otwartej księdze. Mimo to, nie mogła mu o wszystkim powiedzieć, bowiem sama do końca nie wierzyła w tę absurdalną historię.

– Pieprz się. Nie boję się tego zarozumiałego dzieciaka... po prostu nie najlepiej się dziś czuję. – wcisnęła mu te tanie usprawiedliwienie, pocierając ze zmęczenia chłodne niczym lód czoło.

– Jak chcesz – wstał, po czym nachylił się nieco nad nią. Teraz patrzyli na siebie twarzą w twarz. Gale często tak robił, gdy podejrzewał ją o kłamstwo. – jednak mi nie musisz kłamać. Co by się nie działo... choćby nawet sam bóg wstąpił na ziemię by cię zgładzić, zawsze będę po twojej stronie. – odparł, po czym wyprostował się. Nie potrafiła się ruszyć, zareagować, zrobić coś by ta sytuacja stała się choć trochę mniej dziwna. Wiatr zawiał, już po raz kolejny dziś muskając jej skórę. – Zobaczymy się później. – dodał na do widzenia, po czym zostawił ją samą na ławce za szkołą.

– …choćby nawet sam bóg wstąpił na ziemię by cię zgładzić... – powtórzyła słabym głosem. – Nawet nie wiesz ile jest w tym prawdy.

– Niezaprzeczalnie. – obok niej pojawił się głos. Jego chłód i ostre zacięcie poznałaby wszędzie. Bóg właśnie wstąpił na ziemię, wielki Księżyc Tsukuyomi, dla wszystkich innych zwykły uczeń Tsuki. – Tutaj na pewno nikogo nie będziesz w stanie obserwować. Dałem ci przecież jasno określone zadanie.

– Pieprz się i ty. – warknęła, powtarzając to, co powiedziała Galeowi. – Daj żyć.

– Daję... uwierz, że jestem nad wyraz łaskawy. – usiadł koło niej. Po sekundzie dostrzegł puszkę stojącą przed nią. Skrzywił się nieznacznie, po czym jednym ruchem ręki wyrzucił ją w powietrze. Puszka gładko poszybowała do góry, następnie magicznie wpadła do kosza, nie roniąc nawet kropli napoju.

– To było moje, właśnie miałam to wypić.

– To nie było twoje. – odparł surowym tonem. – Picie tego nie przyniosłoby ci nic dobrego.

– Och, daj spokój. Bóg pouczający mnie o tym, jak niezdrowe są gazowane napoje? – prychnęła pod nosem. – Nie wiem, czy mam się śmiać, czy też płakać.

– Głupiutka Dante. – rzucił, a na jego twarzy pojawił się zimny grymas, przypominający uśmiech. – Nie tobie oceniać, co przystoi bogowi, a co nie... zwłaszcza jeżeli nic nie pojmujesz. – oparł głowę o rękę, spoglądając na nią czerwonym wzrokiem. – Dlaczego mój czar na ciebie nie zadziałał, natomiast czar innych zaślepia cię, idealnie spełniając swoje zadanie?

– O co ci chodzi? Żaden czar, czy co tam sobie ubzdurałeś, mnie nie zaślepia. – pokręciła z politowaniem głową. – Jakim cudem od puszki coli, przeszedłeś do obrażania mnie?

--- Nie obrażam cię, tylko stwierdzam suche fakty. Zresztą nie ważne. – przymknął lekko oczy. -- Jak obserwacje?

– Od twojej prośby, a raczej rozkazu nie minął nawet dzień. Nie oczekuj ode mnie cudów. – nagle zamarła. Coś było nie tak, jednak przez jeszcze dobre kilka minut nie potrafiła stwierdzić, o co może chodzić. Spojrzała w stronę szkoły, później w stronę boiska... bingo. Okrągła piłka zastygła w powietrzu, wraz z grającymi na boisku chłopakami. Wszystko stanęło, nawet ziemia wydawała się przestać kręcić wokół słońca, mrożąc czas w miejscu. – Co do jasnej... – nie dokończyła. Tsukuyomi westchnął przeciągle, jednak mimo pozoru jaki starał się sprawiać, wyraźnie był niespokojny.

– Jest tu. – niemal wysyczał z pogardą niczym wąż, otwierając rozżarzone czerwienią oczy. Bóg Księżyc przybrał swą prawdziwą postać, już nawet w najmniejszym stopniu nie grając ucznia tej szkoły. Czar prysł.

– Kto? – spytała, choć chyba wiedziała. Nie, inaczej. Jest tu ten, kogo szuka Tsukuyomi, jednak nadal nie miała pojęcia o kogo chodzi. Mogła jedynie zgadywać, choć nie miało to najmniejszego sensu, bo przecież bóg jej i tak nie przytaknie, ani nie zwróci uwagi gdy popełni błąd. Mogła jedynie czekać.

– Bawi się ze mną. Wie, że go szukam... – wstał, zaplatając wysoko włosy czerwoną wstążką. Zrobił to nad wyraz sprawnie i zwinnie, bez nawet najmniejszego problemu. Żaden włos nie śmiał sprzeciwić się Księżycowi i ułożyć się nie tak, jak aktualnie tego potrzebował.

– Słuchaj... – również wstała, jednak jej ciało okazało się dla niej obce. Zachwiała się nieprzytomnie do tyłu i już po chwili wiedziona jakąś niewidzialną, ale jakże potężną i brutalną siłą, została poderwana do góry niczym lalka. Wydała z siebie urwany krzyk, jednak szybko zamilkła czując na skórze ten sam wiatr, co wcześniej. Wszystko stało: chmury, spadające liście, piłka, ludzie, dosłownie cały świat... jedynie wiatr, jak na czyjeś życzenie magicznie zaczął żyć własnym życiem. Spojrzała pośpiesznie na Tsukuyomiego, szukając na jego twarzy odpowiedzi, rozkazu, zapewnienia... czegokolwiek, co powiedziałoby jej, jak ma się zachować, jednak on się na nią nie patrzył. Jego wzrok utkwiony był w przestrzeni, mierząc niewidocznego dla jej oka wroga spojrzeniem zabójcy. Tak. To było spojrzenie, które obiecywało śmierć, zemstę, rychłe rozwiązanie. Dziękowała w duchu, że to nie na nią w taki sposób patrzy, inaczej już dawno byłaby trupem. Zimnym, pozbawionym szansy na istnienie trupem. – Nie prowokuj mnie. Dziewczyna jest pod moją władzą. – wypowiedziane słowa ociekały lodem, niemożliwym do wytrzymania chłodem. Niemal czuła, jak szron nocy gdy Księżyc świeci na niebie w pełni, osiada na jej twarzy. Pokrywa policzki, wybiela rzęsy, brwi, kuje zaczepnie skórę. Walczy z wiatrem, bawiąc się jej istnieniem, jak zabawką. Co ona tu robi? Po co bogowie ją w to wciągają? Panika zagościła w jej piersi, a niemoc oraz poczucie zniewolenia popchnęły ją ku furii. Oddech przyśpieszył, starając się dogonić bicie niezadowolonego i przestraszonego serca.

– MAM TEGO DOSYĆ!!!!!!!!!!!!! – wrzasnęła z całych sił. Ostry głos wydobył się z jej wnętrza, przeszedł przez płuca, krtań, gardło, wystrzelił z ust niczym ciekła lawa. Zalał wstrzymany świat dookoła niej, a kajdany jakie ją więziły w powietrzu nagle się rozsypały. Gruchnęła głucho o ziemię, prosto pod nogi Tsukuyomiego, którego spojrzenie tym razem twardo wpatrywało się w jej sponiewieraną osobę. Czuła się podle, jednak wszystko się skończyło. Wiatr oraz szron opuściły jej skórę, a świat znów ruszył do przodu, jakby ktoś włączył przycisk play na pilocie. Piłka gładko dotknęła trawy, uradowani chłopcy pobiegli za nią, jakby to, co się stało nie miało miejsca, bo dla nich nie miało, prawda? Świat nie dostrzegł anomalii jaka go dotknęła, powracając do życia w pełni sił. Wstała pośpiesznie, marszcząc brwi z bólu, w końcu nieźle uderzyła o ziemię, jednak nie to było teraz ważne. Wbiła wściekły wzrok w Księżyc, który znów przybrał swoją maskę. Uczeń Tsuki o czerwonym spojrzeniu boga, zarezerwowanym tylko dla niej. – Mam tego dosyć. – tym razem nie krzyczała, choć miała wrażenie, że dopiero teraz owe słowa zyskały na prawdziwej sile. – To twój cyrk i twoja sprawa. Nie mieszaj mnie w coś, co nie ma ze mną nic wspólnego... nie jestem zabawką. – zacisnęła skostniałe pięści. – nie jestem pieprzoną zabawką.

– Możesz mówić, co chcesz. – jego głos nie stopniał. Być może nie był tak lodowaty, jak jeszcze przed paroma sekundami, jednak nadal nie pozostawiał cienia nadziei na sprzeciw. – Wciągnął cię w tę grę wcześniej ode mnie, tylko nie byłaś tego świadoma. Teraz już nie ma od tego ucieczki.

– Nie byłam świadoma? Co do...

– Mój czar na ciebie nie działał, ponieważ już byłaś pod działaniem jego magi. – odwrócił się w stronę szkoły, a ona już wiedziała, że Księżyc postanowił odejść. Znów pozostawi ją z bajzlem w głowie, niczego tak naprawdę nie wyjaśniając. – Miej oczy szeroko otwarte. Nie mrugaj i nie ufaj nikomu... on może okazać się każdym. – poczuła zimny pot spływający po karku.

– Każdym. – powtórzyła, czując jak ziemia osuwa się spod jej stóp. Powoli grzęźnie w bagnie, a nawet najmniejszy ruch pogrąża ją jeszcze bardziej w odmętach rozpaczy.

 

– Dante zostałaś sama. – ruszył w stronę drzwi. – To nie zdrada, której się spodziewasz jest najbardziej bolesna... to zdrada, której się nie spodziewasz odbija w twoim życiu największe piętno, bezlitośnie je burząc. – Księżyc zniknął, a Wiatr zawiał, niemo potwierdzając jego słowa.

Brak komentarza 22 Listopada 2014 o godz. 02:36

Naive 7

Komentarze 1

Aju1992
Aju1992 22 Listopada 2014 o godz. 14:14

Moje podejrzenia spadają na Gale. Bo tylko on jest na tyle blisko Dante. Czekam na następną część. Ciekawa jestem czy się potwierdzi - Gale.

Wyświetleń: 84