Oneshot - Na własnej skórze

– Aaaa... no i naprawdę się tu znalazłem. – wymamrotałem sam do siebie. Zirytowany głos odbił się od drewnianych ścianek, po chwili wracając do mojego ucha, niczym wyrok dla skazańca. Co mnie podkusiło? Jaki normalny człowiek robi takie rzeczy? Nie jestem normalny. Powiedziała mi to już nauczycielka w podstawówce, gdy zapytany o to, o czym marzę, odparłem z pełną powagą i rozanieleniem na twarzy „o własnej trumnie”. Dziwne, ale prawdziwe. Od kiedy pamiętam miałem dziwny pociąg do śmierci, pogrzebów, trumien i innych związanych z tym rzeczy. Zaczęło się od pogrzebu stryja, na który zabrali mnie rodzice gdy miałem jedenaście lat. To był mój pierwszy pogrzeb. Wcześniej słyszałem o takich sprawach jedynie przelotem i z opowieści, tak więc zobaczenie go na żywo całkowicie otworzyło mi oczy. Atmosfera, ludzie, dębowa trumna obłożona kwiatami, wszyscy płaczą lub przynajmniej udają, że jest im smutno. Siedziałem tam z przejęciem wymalowanym na twarzy, chłonąc każdy szczegół jaki tylko rzucił mi się w oczy. Pamiętam jak dziś matkę, która z wyczuwalną naganą trącała mnie łokciem w ramię, bym nareszcie przestał się uśmiechać, bo to nie wypada. Zaiste, nie wypada, ale co miałem zrobić? Uśmiech całkowicie sam wykwitał na mojej twarzy, po prostu nie potrafiłem tego powstrzymać. Jednak nie zrozumcie tego źle, to nie tak, że cieszyłem się ze śmierci stryja. Być może nie znałem go, mimo to szacunek do ludzi miał się u mnie naprawdę dobrze, więc nawet przez myśl mi nie przeszło by życzyć mu śmierci. Mój humor raczej wynikał z fascynacji całą uroczystością, jak i samą śmiercią. Patrzyłem swoimi niebieskimi oczkami dziecka na trumnę i wyobrażałem sobie, jak to jest leżeć tam i oglądać innych z pozycji osoby opłakiwanej. Mówi się, że dopiero na własnym pogrzebie można zobaczyć ilu osobom na nas tak naprawdę zależało, jednak po latach obserwacji uważałem to za kompletne bzdury. Pogrzeb to szopka. Piękna, wyniosła, okraszona mrocznością, zadumą, płaczem i szacunkiem, ale nadal szopka. Przywdziewany na uroczystość czarne stroje, kupujemy kwiaty, wszczepiamy w swój umysł sztuczny smutek, bowiem tak trzeba, prawda? Ktoś od górnie powiedział, że trzeba się smucić i wszyscy, jak na takt robią to, choćby osoba zmarła była ich śmiertelnym wrogiem. Czarna parada wyrusza w ostatnią drogę.

...

– Naprawdę jest ci smutno? – spytałem brata siedzącego obok mnie na pogrzebie ciotki. Ja byłem już na studiach, a on pracował, dzielnie chcąc utrzymać swoją świeżo co ulepioną rodzinę.

– To chyba oczywiste. – wyszeptał, ledwo poruszając wargami. Zapewne nie chciał, by reszta rodziny zauważyła, że rozmawia podczas gdy trumna ciotki właśnie jest spuszczana do ziemi. Ja się tym tak bardzo nie przejmowałem, za co nie raz dostałem po głowie od matki.

– Nawet jej nie znałeś. – bąknąłem, patrząc na niego wymownie.

– Czy to ważne? Śmierć to śmierć. – wymamrotał. – Smutek jest tu normalny.

– Ale w samochodzie przed pogrzebem śpiewałeś razem z radiem Jamesa Browna i wtedy jakoś nie wyglądałeś na smutnego. – rzuciłem, dalej drążąc temat. Nie odpowiedział. Jedyną jego reakcją było dyskretne uszczypnięcie mnie w nogę. Mały cios, a cholernie boli. Punkt dla niego. Mimo to, dla mnie wszystko było jasne i przejrzyste. Ludzie na pogrzebach przywdziewają maski, które mają za zadanie pokazać wszystkim jacy to jesteśmy smutni. Co z tego, że osoba leżąca w trumnie była dla nas zupełnie obca? Nie ważne. Od chwili rozpoczęcia się pogrzebu... nie, długo przed rozpoczęciem, gdy trzeba przywitać się z rodziną, mają swój początek zawody w smuceniu. Usta układają się w odwróconą podkówkę, oczy szklą się niczym powierzchnia wody w zimę, a głowa niczym nakręcona na sprężynkę główka lalki, potakuje współczująco cokolwiek by się nie powiedziało.

– To był dobry człowiek. – jedno przytaknięcie i jedno współczujące spojrzenie.

– Taki młody, stanowczo jeszcze nie przyszedł na niego czas. – dwa przytaknięcia, a na dokładkę przeciągłe westchnienie żałobnika.

Wszystko od min ludzi, przez ich zachowanie, płacz, aż po kwiaty na trumnie jest sztuczne. Zero prawdziwości. Często nawet najbliżsi zmarłego nie są wiarygodni w swoim smutku, jednak to nie znaczy, że nie żałują bliskiego. Po prostu pogrzeb wymusza na nich przybranie pewnej postawy, pokazanie światu jak bardzo nas boli i jak bardzo było to niesprawiedliwe, jednak kiedy niby śmierć jest sprawiedliwa? Kiedy ludzie na pogrzebie uśmiechają się od ucha do ucha i mówią „tak, temu to się należało!”? Nawet po zabójcy, ktoś płacze, choć mogłoby się to zdawać niedorzeczne. On też przecież miał matkę, a matka choćby dziecko było nieuleczalnie złe, zawsze będzie je kochać. Pogrzeb jest wyreżyserowany, a poznanie na nim, czy ktoś naprawdę nas żałuje nie jest proste... często niewykonalne.

...

– Mówię poważnie. – upiłem łyk piwa, spoglądając znad szklanki na niego. Przyjaźniliśmy się od dzieciństwa, dlatego też znał moje nastawienie do pogrzebów. Zaakceptował to, a ja byłem mu za to wdzięczny w zamian nie komentując fascynacji grami sieciowymi, która przekraczała ludzkie pojęcie.

– Och znając ciebie, to w to nie wątpię. – mruknął. – I chcesz bym ci pomógł.

– Uhm. W pojedynkę będzie to ciężkie do zrealizowania. Muszę mieć łącznika ze światem żywych. – przytaknąłem, w zamian dostając zwiniętą serwetką w głowę.

– „Łącznik ze światem żywych”? Twój brat padnie na zawał... dobrze, że przynajmniej twoi rodzice tego nie doczekali.

– To test. – rzuciłem, ignorując jego pasywne nastawienie.

– Test?

– Uhm. Dla mnie, ale przede wszystkim dla moich bliskich. Chcę zobaczyć, jak będzie wyglądał mój pogrzeb i czy ich smutek będzie maską, czy też prawdą.

– Jesteś szalony. – zabrał moje piwo, po czym wypił je za jednym razem.

– I za to mnie kochasz.

Wbrew pozorom upozorowanie własnej śmierci, jak i pogrzebu nie jest takie trudne. Najistotniejsze jest tylko to, by we właściwym momencie dosłownie zapaść się pod ziemię. Wtedy odpowiednia osoba, wcześniej wspomniany „łącznik ze światem żywych”, odgrywa wielkie przedstawienie. Oficjalnie miałem zawał. Co z tego, że byłem zdrów jak ryba? Ważne było to, że wszyscy w to uwierzyli. Mój łącznik poszedł do mojego brata, pokazał mu fałszywy akt zgonu i opowiedział w szczegółach, jak doszło do tragedii. Koło poszło w ruch. Brat nie specjalnie żył ze mną w dobrych stosunkach, więc nawet nie próbował dociekać, co i jak. Najzwyczajniej w świecie przyjął do swojej ograniczonej wiadomości, że nie żyję, po czym potulnie wziął się do organizacji pogrzebu. Wszystko potoczyło się tak, jak to ustaliliśmy.

– Mam tremę. – rzuciłem, odginając nieco kotarę odgradzającą miejsce dla gości od kapliczki. Na zewnątrz zebrało się mnóstwo ludzi. Każdy odziany w czerń, albo szlochał, albo dzielnie pocieszał tych szlochających. Istna rewia bólu, smutku i najnowszych kreacji żałobnych.

– Naprawdę? Och, musisz jedynie leżeć w tej pieprzonej trumnie i się nie ruszać. – spojrzał na mnie nieco zdenerwowanym wzrokiem. – Zamkniemy wieko, pojedziesz do krematorium, a tam wyjdziesz z trumny gdy ją otworzę. Łatwizna.

– Uhm. – przytaknąłem. – A jak ktoś przez pomyłkę naprawdę mnie spali?

– Wiesz, trochę za późno na to, by marudzić. – skarcił mnie, co było jego numerem popisowym. – Spokojnie, wszystkiego dopilnowałem.

– Wszystkiego?

– Tak. – poklepał mnie po ramieniu. Ubrany byłem w obrzydliwie drogi garnitur kupiony przez mojego brata. Zawsze narzekał, że mam zły gust, więc najwyraźniej postawił sobie za cenę honoru bym chociaż na własnym pogrzebie wyglądał gustownie. – Wedle życzenia zmarłego, kamerzysta nagrywa wszystkich. Będziesz mógł w zaświatach oglądać własny pogrzeb na DVD, to dopiero luksus.

– To nie jest śmieszne. – mruknąłem, mimo to na twarzy pojawił mi się uśmiech rozbawienia.

– Jest i to bardzo. – pomógł mi wejść do trumny, starannie układając moje ciało niczym prawdziwy zawodowiec w domu pogrzebowym. Sprawnym ruchem poprawił klapy marynarki, przeczesał niesforne włosy, zmazał pyłek na policzku i przypudrował twarz. – Tak nieidealny za życia, a tak idealny po śmierci. Nie uważasz, że świat jest nieco zbyt ironiczny?

– Ironia to drugie imię świata. – odparłem, zamykając oczy.

– Sweet dream my dear friend.

– Sweet dream. – powtórzyłem, a ciężkie wieko trumny zamknęło się z ironicznym trzaskiem nade mną.

Na ceremonii trumnę otworzono tylko raz, by bliscy mogli pożegnać się ze mną twarzą w twarz. Było to dla mnie bardzo trudne, bowiem za każdym razem gdy ktoś nachylał się nade mną, miałem ochotę albo ziewać, albo kichać, opcjonalnie również śmiać. Mimo to udało mi się wytrwać pięknie udając zmarłego, niczym najlepszy aktor. Osobiście dałbym sobie Oscara, jednak to nie mnie było oceniać swój własny talent. Przez cały czas starałem się mieć przymrużone oczy, by w choć minimalnym stopniu widzieć, kto aktualnie mnie „żałuje”.

– I w końcu ciebie dopadło. – mruknęła kobieta ze strony matki. Kompletnie nie miałem pojęcia kim jest. Kojarzyłem ją jedynie z imprez rodzinnych, gdzie zawsze kręciła się koło mamy, co dało mi jasno do zrozumienia z której strony pochodzi. Takie niuanse w rodzinach są natychmiastowo rozpoznawalne. Swój swego się trzyma, prawda niezachwianie niezmienna. Przecież podział magicznie nie zniknie, nawet po pięknym ślubie, czy też uroczystym połączeniu rodziny.

– Gdybyś tylko był bardziej podobny do brata, być może teraz byś żył. – wysapał nade mną otyły wuj ze strony ojca. Naprawdę?, zmarszczyłem się w duchu. Niby, co do śmierci na zawał ma to, czy byłem podobny do brata, czy nie? Czarna owca w stadzie, to ja. Oczywiście, a jakżeby inaczej.

– Miałam na dziś umówioną kosmetyczkę. Wszystkie plany szlag trafił. – kuzynka o stanowczo zbyt natapirowanych włosach, przycisnęła teatralnie chusteczkę do ust. Miałem ochotę skrzywić usta i powiedzieć jej nieco do słuchu. Skoro nie chcesz tu być, to po co się męczysz? Och, męczy się, bo tak wypada. Męczy się, bo pewnie jej rodzice powiedzieli by zachowywała się odpowiednio. „W końcu to rodzina” argument nie do przebicia.

– Czy ja cię w ogóle znałem? – zapytał mnie prosto w twarz ulizany nastolatek, zapewne latorośl, któregoś wujostwa. Dobre pytanie młody, właśnie chciałem zapytać o to samo.

– Bracie, sam sobie ten los zgotowałeś. – twarz mojego brata nie zmieniła się nawet na chwilę. „Bracie, sam sobie ten los zgotowałeś”? Naprawdę? To jakiś cytat? Zresztą nie ważne, zobaczyłem już dość. Nie pojawiła się ani jedna osoba, która by mnie prawdziwie żałowała. Poczułem się parszywie, jakby prawda którą przecież znałem od początku, dopiero teraz dotarła do mojego martwego mózgu.

– Spoczywaj w pokoju. – z rozmyślań wyrwał mnie jej czuły głos. – Szkoda, że tak szybko odszedłeś. – dokończyła, po czym uśmiechając się smutno otarła wierzchem dłoni łzy. Prawdziwe łzy. Nie znałem jej. Kompletnie nie potrafiłem sobie skojarzyć jej z żadną ze stron, do tego byłem pewny, że nie jest moją znajomą. Pojawiła się znikąd niczym duch i równie bezbarwnie zniknęła z pola mojego widzenia. Wieko zamknęło się z trzaskiem, a ja patrząc teraz szeroko otwartymi oczami w ciemność, starałem się uporczywie zapamiętać jej twarz. Twarz jedynej osoby, która prawdziwie mnie opłakiwała.

Dziesięć. Ciemność przenikała moje kości, wlewała się do uszu, rozsadzała mózg, wypychała gałki oczne i topiła płuca, uniemożliwiając oddychanie. Była wszędzie. Szeptała, że szybko nie odejdzie, budząc we mnie klaustrofobiczny lęk.

Dziewięć. Głucha cisza wwiercająca się w czaszkę, doprowadzała mnie do szaleństwa. Nasłuchiwałem z uwagą każdego szmeru, uparcie wstrzymując oddech w nadziei, że nie przeoczę charakterystycznego trzasku palącego się ognia. Obiecał, że wszystkiego dopilnował, jednak będąc tu zamkniętym zaufanie blaknie, niebezpiecznie przybierając kolor wszechogarniającej mnie czerni.

Osiem. Ciało oblał zimny pot, niczym obślizgłe palce śmierci, zaciskające się na moim kruchym istnieniu. Jestem teraz na wyciągnięcie jej ręki... można by rzec, że sam podałem się na tacy, przybrany w drogi garnitur, kwiaty i drogą dębową skrzynkę, zwaną trumną.

Siedem. Będąc zamkniętym w tak małej przestrzeni, miałem wrażenie, że coś chodzi po moim ciele. Jakieś małe stworzonka tupią jeszcze mniejszymi nóżkami, sukcesywnie wspinając się do góry. Jeżeli dotrą do głowy, będzie już za późno na cokolwiek... na ratunek, na przeżycie i na zdrowie psychiczne.

Sześć. Czas był moim wrogiem. Sekundy rozciągały się do minut, minuty do godzin, a godziny do dni, choć zakrawało to o niedorzeczność. Jakie dni? To nie możliwe, żebym siedział tu aż tyle, jednak właśnie tak się czułem, czekając na łaskę własnego przyjaciela.

Pięć. Moje serce krwawiło. Żal podstępnie kuł je cienką szpilą, coraz bardziej powiększając ranę, ból, wszystko to, co w tej chwili było mi naprawdę niepotrzebne. Moi bliscy mnie nie żałowali, jednak w tej chwili nadrabiałem za nich wszystkich... żałowałem samego siebie, błazna, który umarł, a mimo to nadal żyje.

Cztery. Wątpliwości dopadły mnie znienacka, przyciskając do ściany i skłaniając do refleksji. Nagle upozorowanie własnej śmierci nie wydawało się tak dobrym pomysłem, jak na początku, jednak teraz było za późno na marudzenie. Gdy stąd wyjdę, będę musiał na nowo ogłosić światu, że żyję... o ile wyjdę.

Trzy. Uderzenie paniki było nieuniknione, w końcu leżę zamknięty w trumnie, do tego owa trumna znajduję się w krematorium. Jeżeli ktoś nieodpowiedni i niepoinformowany nawet przez pomyłkę, pośle moją trumnę do pieca, wtedy mój pogrzeb nabierze całkiem nowego znaczenia.

Dwa. Jej obraz pojawił mi się przed oczami całkiem bezwiednie. To nie tak, że specjalnie zacząłem ją wspominać. Po prostu zjawiła się w moich myślach niczym duch, orzeźwiając, chłodząc i uspakajając. Ona naprawdę mnie żałowała... kim była? Nie wiem.

Jeden. Spokój... czy to właśnie nazywają wiecznym odpoczynkiem? Miałem ochotę zamknąć oczy i zasnąć na wieki, by nie musieć się już o nic martwić. Powieki stawały się coraz cięższe, niczym ołów opuszczały się, nadając ciemności całkiem nowy odcień czerni. Przecież tak łatwo jest się poddać, odlecieć...

– Pobudka Śpiąca Królewno, twój Książę ma już dość opłakiwania twojej wyimaginowanej śmierci i rozmawiania z twoją popapraną rodzinką. – wieko trumny poszybowało do góry, a moje gałki oczne zalała jasność.

– Odbijało mi. – wysapałem, zakrywając się dłonią, by nie oślepnąć. Po zebraniu się do kupy, nareszcie postanowiłem wyjść i poczuć w kościach, że naprawdę żyję.

– Och, nie wątpię. Osobiście nie wytrzymałbym tam nawet sekundy, ale ty to, co innego. – westchnął, przyglądając mi się ze współczuciem. – Twój brat jest nie do zniesienia. Gdybym miał z nim mieszkać nawet jako dziecko, również poważnie zacząłbym myśleć o upozorowaniu własnej śmierci.

– To nie nasza liga. Wiesz, on to wyższe sfery, a my to plebs... czy coś takiego. – potrząsnąłem głową, odpędzając od siebie widmo śmierci.

– Hej...

– Hm? – mruknąłem. Jego dłoń powędrowała do moich włosów.

– Zawsze to miałeś? – spytał, jednak za nic nie wiedziałem, o co mu chodzi. Spojrzałem na niego wymownym wzrokiem. Mlasnął ustami. – Masz na skroni białe pasmo włosów. Gustownie, prawie jak Clooney tylko taka gorsza wersja.

– Sam jesteś gorszą wersją... – warknąłem.

– Też cię kocham. – ponownie cmoknął ustami. – Lepiej powiedz, co teraz.

– To oczywiste... – uśmiechnąłem się cwaniacko. – Musimy znaleźć jedyną osobę na całym pieprzonym pogrzebie, która prawdziwie mnie żałowała.

– Powodzenia. – zadrwił.

– Naprawdę mi się przyda. – rzuciłem, zdejmując marynarkę. – Ale najpierw odeślę ten garnitur priorytetową paczką mojemu bratu.

– Padnie na zawał.

– Na to liczę. – wyznałem.

Dość szybko stwierdziliśmy, że wynajęty kamerzysta był beznadziejny. Co prawda miał pewne utrudnienie w postaci warunku, by kamerować z ukrycia, jednak mimo to i tak twardo facet zapewniał nas o swoim profesjonalizmie. Zapewnienia zapewnieniami, a prawda prawdą... Rozpoznawałem ludzi tylko dlatego, bo ich znałem, każdy obcy był dla nas jedynie kupką bliżej niezidentyfikowanych pikseli.

– To na nic. – jęknął, z bezsilnością opadając na krzesło. W pełni podzielałem jego zdanie.

– Nie ma szans, by ją tu rozpoznać. Koleś kompletnie zawalił sprawę.

– I zgaduję, że pewnie mu już zapłaciłeś...

– Eh... tak. – przyznał niechętnie. – Jakakolwiek reklamacja i tak już nie ma sensu.

– Nigdy więcej upozorowywania śmierci. – warknąłem. – Następnym razem jak umrę, to już na serio.

– Trzymam cię za słowo, stary.

– Taaa. – przytaknąłem. Wielki teatr śmierci właśnie się zakończył, czas na powrót do żywych.

Usiadłem na ławce w parku, po czym marszcząc czoło z bólu, wpiłem do końca napój kupiony w automacie. Miałem ochotę umrzeć i to dosłownie. Rozmowa z bratem przebiegła tragicznie, a i reszta rodziny raczej mało entuzjastycznie podeszła do moich wyjaśnień. Mogłem się tego spodziewać, jednak mimo to i tak uważałem, że jeśli już miałby się ktoś, kogoś czepiać, to ja ich, a nie oni mnie. Dlaczego? Bo na własne oczy zobaczyłem jak mało dla nich znaczę. Mój pogrzeb okazał się jeszcze większą szopką niż się spodziewałem, jakby był jedynie formalnością, czymś co trzeba odbębnić, by ludzie nie gadali. Oparłem się, odchyliłem głowę do tyłu i zakryłem oczy ręką.

– Mam dość... – warknąłem przez zęby do samego siebie.

– Och, mimo tego, że wiedziałeś jak to będzie wyglądać i tak teraz czujesz się rozczarowany? – kobiecy głos wyrwał mnie z rozmyślań, omal nie doprowadzając do zawału. Zerwałem się z miejsca, po czym spojrzałem na nowoprzybyłą. Zmarszczyłem brwi i zmrużyłem oczy...

– To ty. – stwierdziłem po chwili konsternacji.

– Punkt dla ciebie.

– Jak miło. – rzuciłem, siadając z powrotem na tyłku. – Chce ci oficjalnie pogratulować, że jako jedyna mnie żałowałaś... dałbym ci jakiś prezent, ale jedynie co mam przy sobie to puszka po napoju i listek gumy miętowej.

– Wolę truskawkową.

– A to pech... – mruknąłem bez przekonania.

– To nic... wystarczy mi twoja dusza. – ciągnęła dalej, a mnie dosłownie zatkało. Spojrzałem na nią dziwnym wzrokiem, dopiero teraz dokładnie jej się przyglądając.

– Żartujesz? – spytałem, choć miałem dziwną pewność co odpowie. Wcale nie wyglądała jakby żartowała, wręcz przeciwnie. Mówiła śmiertelnie poważnie.

– Nie. Sam siebie uśmierciłeś, więc przepraszam spodziewałeś się, że niby o co poproszę?

– O autograf? – wysapałem. – Kim ty do cholery jesteś?

– Śmiercią. – odpowiedziała całkiem na poważnie. Jej oczy czarne jak noc, ani na moment nie przestawały mnie obserwować. Przełknąłem ciężko ślinę. Zwariowałem... na pewno odbiło mi w tej trumnie i tyle.

– Dobra. Jesteś Śmiercią, która przyszła na mój pogrzeb, opłakiwała mnie, a teraz chce zabrać mi duszę? Nie za dużo tego trochę?

– Tak cię to dziwi? – wygładziła swoją sukienkę na kolanach... sukienkę w kwiatki. Tak, Śmierć była ubrana w sukienkę w kwiatki, a nie w małe czaszki, a to szok.

– Niecodziennie się spotyka Śmierć.

– Niecodziennie ktoś sam siebie uśmierca, inaczej... – pokręciła głową, a jej czarne włosy zafalowały. – niecodziennie ktoś upozorowuje swoją śmierć.

– Dlaczego się poprawiłaś?

– Bo nazywanie cię mianem samobójcy jest błędem.

– Trafna uwaga. – poczochrałem ze zdenerwowania włosy.

– Sam na własne życzenie mnie wezwałeś. Przygotowałeś własny pogrzeb, zasmuciłeś rodzinę, wszedłeś do trumny, czekając aż zaczną cię opłakiwać... tak i ja przyszłam i cię opłakiwałam. To niecodzienna sytuacja.

– Naprawdę?

– Zawsze o czyjejś śmierci, normalnie Śmierć wie pierwsza, prawda? – spojrzała na mnie nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem. Poczułem dreszcze na skórze. Ona nie żartuje.

– To była wyjątkowa sytuacja. – nawet nie wiem, kiedy zacząłem się tłumaczyć.

– Wyjątkowa, czy nie, proces musi się zakończyć. Wszystko ma swój początek i koniec, jest pogrzeb musi być i śmierć, choć kolejność została zaburzona, wszystko musi zostać dopilnowane. Dlatego tu jestem.

– A jeśli się nie zgodzę? – zaryzykowałem zapytać, całkowicie wierząc jej słowom. Zaiste siedziała obok mnie sama Śmierć, co do tego nie miałem żadnych wątpliwości. Najgorsze było to, że własnoręcznie ją do siebie ściągnąłem, próbując bawić się własnym życiem. Jej wąskie wargi, które wcześniej tak szczerze mnie żałowały, teraz rozciągnęły się w ironicznym uśmiechu.

– Śmiesz o to pytać? – syknęła. – Drwisz z samej Śmierci, odwołujesz coś czego nie da się odwołać. Sam położyłeś swoje życie na szali... to twoja własna wina.

– Wiem, jednak... nie drwiłem ze Śmierci. Drwiłem z ludzi, którzy opłakiwali ową Śmierć.

– To znaczy?

– Nie zauważyłaś tego, gdy przyszłaś na mój pogrzeb? – punkt dla mnie. Właśnie na jej twarzy wykwitł grymas szczerej niewiedzy. – Oprócz ciebie nie było tam ani jednej osoby, która by szczerze mnie żałowała. Każdy przyszedł na mój pogrzeb tylko dlatego, bo tak wypada... gdybyś słyszała, co wygadywali nad moją trumną. Nawet mój własny brat.

– I to dało ci prawo igrać z ich uczuciami?

– Nie. – przyznałem. Wiedziałem, że popełniłem błąd, jednak wycofywanie się z wcześniej podjętych decyzji i tak już niczego nie zmieni. – Zrobiłem źle, ale nie mam zamiaru teraz się wszystkiego wypierać.

– Męska postawa. – zadrwiła, przymykając lekko oczy, tym samym zdejmując ze mnie ich niesamowity ciężar. Śmierć była przerażająca mimo swojej dziewczęcej urody, budziła respekt i szacunek, nie pozwalając ani na moment wątpić, kim jest. – Każdy czyn ciągnie za sobą konsekwencje. Może i twoi bliscy nie żałowali cię, jednak czy to ważne? Czy byłbyś szczęśliwszy widząc ich załamanych, nawet jeśli oznaczałoby to niosący za sobą ból na marne? Bo przecież udawałeś... uwierzyli, że umarłeś, a przecież żyjesz. – moje oczy powiększyły się, a serce niemal stanęło. Miała rację. Być może moich bliskich moje odejście nie zabolało, jednak Śmierć... nie ta dziewczyna naprawdę mnie opłakiwała. Cierpiała, jednak całe jej cierpienie było jedynie moją zachcianką. Czymś, co zafundowałem jej tylko po to, by przekonać się, kto mnie kocha.

– Jestem samolubny. – przyznałem. – Nie mam prawa się tłumaczyć.

– Tak, jesteś samolubny. – nie odpuszczała. Jej głos wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że to koniec. Skoro umarłem, Śmierć przyszła po mnie, to logiczne... nic innego mnie już nie czeka. Westchnąłem przeciągle, godząc się z własnym losem. Nie było sensu walczyć, bowiem wyrok już zapadł. Kara za igranie ze Śmiercią jest tylko jedna, a ktoś taki jak ja, nie ma prawa jej kwestionować. Zawiniłem. Dręczyło mnie już tylko jedno. Spojrzałem Śmierci prosto w oczy i uśmiechnąłem się nieśmiało.

– Zanim zabierzesz mi duszę, chciałbym coś zrobić.

– Słucham. – łaskawie na mnie spojrzała.

– Mogłabyś na chwilę stać się tą dziewczyną z pogrzebu? – poprosiłem. Przez moment Śmierć przyglądała mi się czarnym jak smoła wzrokiem, jednak po sekundzie niepewności zrobiła to, o co poprosiłem. Wzrok zabarwił się jej błękitem, a rysy twarzy złagodniały. Nieco się rozluźniłem. Tak, to była ona. – Chciałbym ci podziękować. – odwróciłem się w jej stronę. – Dziękuję ci, że mnie żałowałaś. Dziękuję, że byłem dla ciebie na tyle ważny, by pożegnać mnie szczerze, ze łzami w oczach. Dziękuję.... i przepraszam. Przepraszam, że przez moją samolubność naraziłem cię na niepotrzebne cierpienie. – skończyłem, czując jak z mojej duszy został zdjęty pewien ciężar. Tak naprawdę po to chciałem znaleźć dziewczynę z pogrzebu... by podziękować i przeprosić. Odetchnąłem głęboko, po czym znów spojrzałem na nią. Wpatrywała się we mnie dziwnym wzrokiem nic nie mówiąc, gdy nagle jakby otrzeźwiała. Oczy zalały się czernią, a przede mną znów siedziała na powrót Śmierć. Nagle wstała, obciągnęła nieposłuszną sukienkę w kwiatki, po czym nadal nic nie mówiąc odwróciła się i zaczęła iść. Zszokowany wstałem pośpiesznie. – A moja dusza?

– Nie chcę jej. – rzuciła przez ramię. – Zapłatę za drwienie ze mnie już odebrałam. – odparła, wskazując na do widzenia palcem na moją skroń. Mimowolnie dotknąłem włosów w tym miejscu, dopiero po chwili przypominając sobie o siwym paśmie. Ręka opadła bezwładnie wzdłuż tali, a oddech nareszcie się uspokoił. Tym razem udało mi się, jednak wiedziałem, że prędzej czy później Śmierć po mnie wróci. Zawsze wraca... bez wyjątku.

– Nie wierzę, że to zrobiłeś. – mruknął, dopijając swoje piwo. Uśmiechnąłem się sam do siebie, wystukując palcami rytm piosenki lecącej w tle. – Przeprosiłeś całą swoją rodzinę z bratem na czele... choć i tak nadal nie chcą cię znać.

– To moja kara.

– Kara?

– Uhm. – przytaknąłem. – Kara za igranie z samą Śmiercią. – odparłem, dyskretnie bawiąc się swoim siwym pasmem włosów. Czas płynął dalej, kropla za kroplą, coraz bardziej przybliżając mnie do kolejnego spotkania ze Śmiercią. Co zabawne wyczekiwałem go z niecierpliwością.

Do następnego.

Brak komentarza 26 Grudnia 2014 o godz. 00:41

Oneshot - Na własnej skórze

Komentarze 0

Tego Artykułu jeszcze nikt nie skomentował

Wyświetleń: 91