Oneshot - Senne marzenie

Wieczorem, wraz z opadnięciem powiek wkraczam w swój własny świat, gdzie to ja jestem królem, reżyserem, bogiem i głównym bohaterem. Grubą linią ciemności odcinam się od rzeczywistości, a to co zaczyna dziać się w mojej głowie należy tylko do mnie. Nie chcę się tym dzielić, bowiem jest to jedyny obszar mnie, w który nikt obcy nie ma prawa ingerować. To ja jestem tam najważniejszy, choć jest to nieco samolubne. Cóż, tak to już jest. We własnej głowie, każdy stawia swoją osobę na piedestale, dopasowując wszystko inne do pragnienia ulotnej dominacji. Wybaczam sobie. Codziennie wieczorem po zmroku, każdy powinien to uczynić, inaczej życie z samym sobą stanie się nie do zniesienia. Zamknij oczy i wybacz, głęboko odetchnij oraz poczuj… że choć raz panujesz nad ciągiem zdarzeń, nazywanym życiem.

….

Dzisiejszy dzień był nie do zniesienia. Duszny, ściskający moje istnienie niczym puszkę, dławiący i pozbawiający cennego do życia powietrza. Jednak nie zrozumcie tego źle, to nie tak, że moje życie zawsze jest ciężkie. Po prostu, od kiedy pamiętam z jakiegoś powodu nieustannie popadam w ciąg skrajności, który zdaje się być swego rodzaju karą. Ale za co? Za to, że żyję? Nie ważne, ważne jest to, że niezmiennie w moim życiu, albo jest beznadziejnie źle, albo niemożliwie dobrze. U mnie nie zdarza się nic pomiędzy, zawsze szala maksymalnie przechyla się w jedną, konkretną stronę, obarczając mnie ciężarem nie do udźwignięcia. Mimo to, radzę sobie. Wracam do domu, kładę się na łóżku i nawet nie przebierając się zamykam oczy, by śnić. Wyczekuje tych chwil z niecierpliwością, pozwalając sobie na paradoksalną normalność w świecie, który tak naprawdę nie istnieje. Źle. Istnieje, jednak widział go tylko jeden naoczny świadek, czyli ja… a to trochę za mało, by uznać go za rzeczywiste miejsce. Ciało dotyka świeżej, chłodnej pościeli i mimo, że ubranie oddziela je od niej, to nadal wprawia mnie ten fakt w dziwny spokój. To preludium do pieśni moich snów, swoiste przygotowanie, które musi zaistnieć inaczej reszta nie będzie miała racji bytu. Moje myśli unoszą się. Szybują wysoko nad moją głową, barwiąc przestrzeń nad nią w krwisty odcień czerwieni. Tak, może to dziwne, ale moje myśli mają barwę krwi, choć paradoksalnie wcale nie ukazują strasznych rzeczy. Scenariusze, które realizuję w snach są spełnieniem moich marzeń, zachcianek i upodobań. Robię to jak przystało na prawdziwego reżysera. Wybieram obsadę, miejsce, scenografię i kostiumy. Potem ustalam scenariusz, nakreślam ramowo, co ma się dziać, jak kto ma się zachowywać, dokąd ma zmierzać akcja. Wszystko jest perfekcyjnie dopracowane i nawet jeżeli coś zadzieje się nie tak, fabuła nie traci na wartości, a wręcz przeciwnie. Magicznie całość dopasowuje się do tej jednej skazy, czyniąc marzenie jeszcze bardziej realnym. Bo przecież życie jest niedoskonałe, prawda? To ta niedoskonałość zamienia szarość na inny odcień, a czasem nawet na inny kolor, tracąc powszedniość, jednocześnie zyskując niepowtarzalność. Niepowtarzalność jest naszym motorem napędowym, wręcz dążymy do bycia unikalnym. Przecież nie bawi nas bycie nic nieznaczącą kopią, choć czasem wolimy ukryć się w sadzie białych owiec, by na moment przestać myśleć. Życie to paradoks. Chcemy stać się doskonali, szukając w sobie skazy. Chcemy być inni niż wszyscy, idąc jednocześnie za tłumem. Chcemy być kochani, jednocześnie zamykając się na uczucia innych. Bo jesteśmy ludźmi, tak słabymi i kruchymi… w żaden sposób nie potrafiącymi kierować, czymś tak oczywistym, jak własnym życiem.

Są dwa rodzaje sennych marzeń i o ile pierwszy szczerze kocham, to co do drugiego mam dość sceptyczne podejście, zakrawające o wynikającą ze strachu nienawiść. Jak już wspomniałem – kocham zamykać oczy i marzyć. Stan świadomości wkracza wtedy na kompletnie inny poziom i mimo tego, że jesteśmy przytomni unosimy się w przyjemnej chmurze snu będącego całkowicie pod naszą kontrolą. To my decydujemy i nic nie rządzi się zgubnym przypadkiem. Wszystko się jednak zmienia, gdy upajając się władzą sennych marzeń pierwszego rodzaju, płynnie i niezauważenie przechodzimy w drugi rodzaj – prawdziwy, nieprzewidywalny, pozbawiony jakiejkolwiek kontroli sen. Natychmiastowo stajemy się wtedy jedynie bezwładnymi aktorami, którzy chcąc lub nie chcąc muszą grać powierzoną im rolę. Ktoś z góry ustala scenariusz, zazwyczaj kompletnie nie odnoszący się do tego o czym marzymy lub czego pragniemy. Bez ostrzeżenia wrzuca nas do kompletnie nieznanego nam świata, gdzie Bóg jeden wie, co może się zdarzyć. Raz śniłem, że za chwilę wykonają na mnie egzekucję. Prosta sprawa, czysty strzał w potylicę, jak mieli to w zwyczaju radzieccy żołnierze, chcący oszukać świat i zrzucić winę na nazistowskie Niemcy za zbrodnie w Katyniu. Nigdy w życiu nie czułem tak realnego i potwornego strachu… strachu przed własną śmiercią. Co prawda nie doczekałem momentu strzału w głowę, jednak sama świadomość nadchodzącego końca, była dla mnie katuszą przepełnioną przerażeniem, którego ślad nadal tkwi głęboko we mnie. Teraz już wiem, jak to jest czuć skostniałe palce śmierci zaciskające się na gardle. Niby Kostucha nic nie mówi, jej pożółkłe szczęki nie wypuszczają ani jednego dźwięku, a puste oczodoły pałają lepką obojętności… mimo to wiesz. Wiesz, że zaraz zginiesz, a chłód jej palców jedynie to potwierdza. To koniec, a jedyną zmienną pozostaje fakt, w jaki sposób ów koniec nastąpi. Taki sen to horror, tak niemożliwie realny w swej nierzeczywistości. Jest też druga strona medalu, przeciwieństwo horroru, coś co okazuje się żywym spełnieniem naszych marzeń. Dosłownie śni nam się niebo – dla każdego jest czymś innym, jednak wspólnym elementem łączącym jest oślepiające szczęście. Mimo to i taki scenariusz w rozrachunku okazuje się zgubny, bowiem każdy sen charakteryzuje się niesamowitą realnością. Czujemy całym ciałem, że sen się iści, a tamci nierealni to naprawdę my – żywi, podatni na ciosy, uniesienia, porażki i strzały w głowę – prawdziwi my. Budzimy się, rozglądamy dookoła, w połowie nadal będąc w tamtym świecie i po chwili jedyne, co w nas pozostaje, to żal. Rozrywa nasze trzewia, rozsadza głowę, ściera się z przykrą rzeczywistością i wybucha, zostawiając nas w osłupieniu. To, co było nie powróci. Ulotny sen, tak prawdziwy w swej nierealności, brutalnie i nagle wrzuci nas do świata, który nigdy nie będzie tym, czym chcielibyśmy by był. Dlatego boję się zasypiać, a kocham marzyć. Ze wszystkich sił łapię się świadomości własnego ja, tym samym desperacko nie chcąc utracić władzy… władzy nad własnym życiem.

Jak każdy, posiadam swój ulubiony scenariusz. Już wielokrotnie odtwarzał się w mojej głowie niczym nagranie, mimo to nigdy mi się nie nudził, co rusz budząc we mnie to nowe emocje. Przychodzę do domu z pracy. Zdejmuję buty, kurtkę, piję szklankę wody by ugasić pragnienie, po czym dla wygody przebieram się w podkoszulek i szorty. Nieśpiesznym krokiem podążam ku łóżku. Spoglądam z tęsknotą na książkę leżącą na szafce, jednak po sekundzie konsternacji rezygnuje z jej czytania. Dziś czas na senne marzenia, tak zdecydowałem, a zmienianie decyzji nie jest w mojej naturze. Odginam róg chłodnej pościeli, która przez cały dzień całkowicie zdążyła pozbyć się mojego ciepła ze swego terytorium. Uśmiecham się pod nosem, celebrując moment gdy moje rozgrzane ciało styka się z jej przyjemną fakturą. To ten moment. Za chwilę zamknę oczy, tylko jeszcze przez chwilę pogapię się w sufit, tak naprawdę go nie widząc. Jeszcze moment, sekunda i… zamykam powoli powieki. Światło naturalnie gasi się, a spokojne gałki oczne widzą już jedynie ciemność. Jak zawsze, zanim włączę obraz, upewniam się, że pamiętam wszystkie role, miejsca, zdarzenia, przecież o to w tym wszystkim chodzi. Jeżeli coś nie będzie się zgadzało z moimi założeniami, wtedy senne marzenie nie będzie miało żadnego sensu. Tak więc, upewniam się, a jak już czuję, że bardziej pewny nie będę… rozpoczynam.

Idę drogą. Mijam nieistotne budynki, nieistotnych ludzi i nieistotne miejsca. Nic niezwykłego, te same niebo, te same słońce i kilka tych samych chmur na niebie. Uderza mnie przelotne uczucie, że coś jest nie tak, jednak gdy tylko przed oczami widzę znajomą scenę, wątpliwości znikają. To mój sen, dobrze wiem co się stanie. Ze złością wymalowaną na twarzy przypiera ją do muru. Opiera się dzielnie, jednak to nie realne by tak drobna osóbka dała sobie radę z rosłym facetem postury góry. Ok, czas na moje wejście. Tym samym krokiem, co zawsze zmierzam ku nim. Podnoszę dłoń do góry, by złapać go za ramię… gdy nagle ona z zabójczą miną kopie go w kroczę, po czym bez najmniejszego problemu powala na ziemię. Stoję w osłupieniu, kompletnie nie rozumiejąc, co właśnie się stało, przecież scenariusz tego nie przewidywał. Tymczasem ona zaciera z zadowoleniem dłonie, najwyraźniej będąc z siebie niezmiernie dumna. Jest z czego, w końcu właśnie pokonała system, schemat, moje własne senne marzenie, coś czego nikt oprócz mnie nie miał prawa zmienić.

– Jak? – pytam.

– Normalnie. – omija ciało poległego, podchodząc bliżej mnie. – Mam wolny wybór, mózg, własny rozum, wszystko to, co pozwala mi na czyn.

– Nie powinnaś. – mruczę.

– Och, widzę, że czegoś nie rozumiesz. Najwyraźniej umknęło ci to, że nie jesteśmy już w sennym marzeniu, które możesz kontrolować… koniec z graniem super bohatera.

– To drugi rodzaj? – rzucam z zaskoczeniem. – Niby, kiedy zdążyłem zasnąć? Nie minęło nawet dziesięć minut.

– Biedny. – przechyla nieco drwiąco głowę na bok. – Nie dość, że nie może kontrolować snu, to do tego nie ma pewności, czy to aby na pewno jego sen.

– Co masz na myśli? Nie mój sen?

– To tylko taka hipoteza. – macha dłonią w powietrzu. – Od razu przeszedłeś z pierwszego rodzaju w drugi, do tego pozornie wszystko wygląda na twój scenariusz, choć jak widać, ktoś pewne rzeczy w nim pozmieniał…

– To kradzież. – rzucam oskarżycielsko. – Ktoś ukradł moje senne marzenie i śmiał je zmieniać.

– Nie bulwersuj się tak, jak już mówiłam, to tylko hipoteza. Jeżeli ktoś by go ukradł, to po co zostawiałby w nim ciebie? To nie logiczne.

– Trochę tak, ale co logicznego jest w snach? Drugi rodzaj jest paskudny, tu nic nie jest pod moją kontrolą, a wydarzenia są kompletnie przypadkowe.

– Małe dziecko…

– CO? – patrzę na nią zdziwionym wzrokiem.

– Za kamerą siedzi małe dziecko, które na oślep przyciska guziki. Co wybierze, a czego nie wybierze… to przypadek i zachcianka kieruje wyborem malca.

– Czyli pozostaje nam jedynie czekać, co się stanie.

– TOBIE pozostaje, ja jestem jedynie wytworem wyobraźni. Nie istnieję, więc cała sprawa jest mi błogo obojętna. Czy to twój sen, czy też kogoś innego…

– Nie pieprz. – warczę stanowczo przez zęby. – To JA cię wymyśliłem, i to JA zdecyduję, czy istniejesz, czy nie. – wskazuję na nią palcem, ona jedynie słucha mnie w milczeniu. – Istniejesz tu i teraz. Siedzisz w tym śnie razem ze mną… tym realnym, który stanowczo istnieje.

– Oh, ty za mnie decydujesz, tak? – dopytuje się ironicznym głosem, mimo to postanawiam odpowiedzieć poważnie.

– Uhm.

– To cię rozczaruję. – rzuca, najwyraźniej będąc niezadowolona z mojej odpowiedzi. W sumie nie dziwie się jej, bowiem chyba każdy, ten wymyślony czy też rzeczywisty, słysząc „to ja za ciebie decyduję, ty nie masz tu nic do gadania”, równie mocno by się zdenerwował. Na to nie ma rady. – Nie wiem, jak ty ale ja stąd spadam. Sen, czy nie, nie chcę tu być gdy ten facet się obudzi. – kończy, po czym odchodzi drogą. Stoję w miejscu, bowiem jest tak wygodniej. Nie, błąd. Nie wygodniej, po prostu nie wiem, co innego mógłbym w takiej sytuacji zrobić. Nie mam gdzie pójść i mimo, że to ja wymyśliłem ten świat, tak naprawdę kompletnie go nie znam. Wiedziałem o kilku miejscach, które występowały w scenariuszu, mogłem z pamięci opisać każdy szczegół wystroju, siedzących tam ludzi, jednak w końcowym rozrachunku żadne nie wydawało się odpowiednie.

– Pięknie…

– Wyglądasz wybitnie żałośnie. – jej głos dopada mnie niczym zbłąkana kula.

– Czy przypadkiem nie miałaś stąd iść?

– Miałam – przyznaje. – jednak widząc, jak stoisz tu z wyglądu przypominając małego szczeniaczka, to zaczyna się we mnie budzić instynkt macierzyński.

– Nie jestem dzieckiem, a tym bardziej małym szczeniaczkiem.

– Jeszcze marudzisz!? Ja tu ci delikatnie sugeruję, że wezmę cię do siebie, a ty wyjeżdżasz z takim czymś… to niegrzeczne.

– Do ciebie? – pytam sceptycznie.

– Tak, do mnie. – jej uśmiech powiększa się, a oczy błyszczą z charakterystycznego zacięcia. – Może to ty jesteś prawdziwy, a ja wymyślona, jednak z nas dwojga to ja mam aktualnie mieszkanie. – rzuca z zadowoleniem, po czym odwraca się i znów kontynuuje wędrówkę drogą. Kręcę z niedowierzaniem głową widząc, jak bardzo się zmieniła… mimo to idę za nią. Nie mogę tu zostać, przecież to kompletnie obcy świat… a do tego facet góra właśnie zaczął się budzić. Realny, czy nie, zapewne będzie chciał na kimś rozładować swoją frustrację. Znikam, nie chcąc zostać powalonym przez wyobraźnię.

– Och, no cóż… więc… no tak. – wydukałem, powoli trawiąc to, co widzę. Co chwila przerzucam zmrużony wzrok to na inne elementy wystroju jej mieszkania, jednak po minucie mam już naprawdę dość, więc przestaję. To bez sensu i tak wszystko jest… – Czerwone.

– Prawda, że wygląda to obłędnie? – pyta z wyraźną dumą wymalowaną na twarzy.

– Taa obłędnie. – przytakuje czując, że czerwona mgiełka już na stałe obleje mój wzrok. – Jak mniemam, to twój ulubiony kolor.

– Nie bardzo.

– Co?

– To, co słyszałeś. Nieee bardzo. – zabawnie przeciąga „nie” jakby bawiąc się nim w przestrzeni. „E” wyciąga się, zaplątuje koło nas, po czym wraca na miejsce, pozwalając „bardzo” pojawić się na scenie.

– Skoro go nie lubisz, to po co się nim otaczasz? Nie masz go już przypadkiem dość?

– Widzisz, może go nie lubię, ale toleruję. To taki wewnętrzny przymus. Nawet nie wiem skąd się wziął, być może wymyślając mnie, nieświadomie wcisnąłeś mi tę cechę na siłę.

– Przepraszam. – mruczę pokornie, czując się winny. Kto by chciał mieszkać w mieszkaniu zalanym czerwienią? Mimo to, wygląda na błogo obojętną, jakby to, czy jej mieszkanie jest czerwone, zielone, czy też białe, nie ma większego znaczenia. Padło na czerwień, więc jest czerwień. Nic więcej jej nie jest potrzebne, proste i nieskomplikowane.

– Przepraszanie jest wybitnie zbędne. – stwierdza. – Przepraszanie pokazuje jedynie, że się myliłeś, ukazuje twoją słabość i ma za zadanie poprawić ci humor. Mi te twoje „przepraszam” absolutnie nic nie daje.

– Poniekąd na pewno, jednak jeśli nie przeproszę, nie będziesz wiedziała, że chce się poprawić.

– Przecież i tak już nie panujesz nad własnym snem. Jak niby to zmienisz? – rzuca wyzwanie, któremu wiem, że nie podołam. – Lepiej powiedz, co zamierzasz.

– Powinienem być odważny i iść w świat, by zbadać tę rzeczywistość ale…

– Boisz się? – kończy za mnie. To prawda, bałem się, co może mnie spotkać, gdy tylko wyjdę na zewnątrz, przecież teraz to kto inny jest scenarzystą. Może zarządzić wszystko, co tylko sobie zamarzy, łącznie z moją śmiercią. Najgorsze są niewiedza oraz niepewność, jak wydarzenia stąd odbiją się na moim prawdziwym ja. Czy w ogóle moje prawdziwe ja, jeszcze istnieje? Może minęło już tyle czasu, że ciało obumarło, a dusza zamknęła się w świecie wyobraźni obcego człowieka?

– Mogę się położyć? – pytam, czując się pokonany. Spogląda na mnie współczująco, po czym wskazuje palcem swoje łóżko. – A możesz mnie przytulić? – ryzykuję kolejne pytanie, które podświadomie majaczyło na krańcach mojej świadomości. Nie odpowiada. Łapie moją dłoń, uśmiecha się pobłażliwie, a następnie ciągnie do łóżka. Kładziemy się oboje. Nasze ciała splatają się ze sobą, rozdzielone jedynie cienką warstwą letnich ubrań. Czuje przez materiał jej krągłe piersi, ciepłe ciało i miękkość, które wydawały się niemożliwie rzeczywiste. Była tu, a ja trzymałem ją w ramionach, powoli tracąc świadomość i chęć na powrót.

– Czy jest możliwym zostać we śnie na zawsze? – pytam, wciągając w nozdrza jej przyjemny zapach. Mydło lawendowe i naturalna woń kobiety mieszały się przyjemnie, wprawiając mnie w wyjątkowy stan. Drobne dłonie zaciskają się mocniej, jednak nadal bije od nich niesamowita czułość.

– Nie możesz tak myśleć. Poddajesz się, przestajesz walczyć, oddajesz sen choć to ty jesteś jego właścicielem.

– Ale czy jego scenariusz nie jest lepszy? Zobacz, jak nam dobrze… nie chcę tego stracić.

– Dla kilku chwil przyjemności, chcesz żyć w świecie iluzji i ciągłej niepewności? – jej oddech owiewa moje ciało. – Teraz jest dobrze, ale jak będzie za chwilę? Jesteś gotowy na zmiany podyktowane kaprysem małego dziecka siedzącego za kamerą?

– A co ja mogę zrobić…

– Z taki nastawieniem nic. – mruczy zrezygnowanym głosem. – Nie możesz wiecznie poddawać się na starcie. Niepewność i nie wiara we własne siły jest jak choroba. Jeżeli pozwolisz by zajęła twoje ciało, to w pewnym momencie nie będzie już odwrotu. Wszystkie mosty zostaną spalone, wszystkie szanse zostaną przegrane, całe szczęście zostanie utracone. Nie będzie ratunku, a jedynym winnym będziesz ty sam…

 – Ja?

– Uhm. Ty, ponieważ nie próbowałeś zapanować nad czymś, co należy prawnie do ciebie. Od razu przyjąłeś do wiadomości, że zabrano ci kontrolę nad snem, ani trochę nie sprzeciwiając się temu. – gani mnie każdym słowem, za co powinienem być zły, ale nie potrafię. Prawda uderza mnie, z każdej strony, zmusza do myślenia, wnika w ciasne pory skóry i dostaje się do środka. Może to trochę potrwa zanim przepędzi strach, a zasieje odwagę, jednak zmiany rozpoczęły się i niczym kostki domina, sukcesywnie prowadzą do wyznaczonego końca. Wtulam się w jej wymyślone ciało, chłonąc realność jaka z niej bije.

– Zrobię to. – postanawiam nie chcąc jej zawieźć.

– Wiem, ponieważ zrodziłam się z ciebie. – jej głos rozbrzmiał pewnością. Naprawdę we mnie wierzy. Zaciskam mocno powieki i przygryzam wargę, aż słodki smak krwi powoli rozlewa się po moim podniebieniu i języku. Następnie przeszukuje swoje ciało, by wyciągnąć z ciemności, każdą nawet najmniejszą cząstkę odwagi. Nie jest tego dużo, jednak czuję wyraźnie, że z każdą sekundą czerwona kulka odwagi rośnie. Czas obudzić umysł i zmierzyć się z wrogiem. W myślach jasno wytaczam granice, rysuję ścieżki, zaznaczam terytorium snu, gdzie to ja mam władzę. Chcę pokazać obcemu, że nie ma tu wstępu, że ten świat należy tylko i wyłącznie do mnie. Nie wygrasz. Powtarzam w myślach, a moja determinacja krystalizuje mi się w głowie, przybierając świecącą i przejrzystą niczym diament formę. To mój świat. Oznajmiam, po czym zapada ciemność. Wszystko się kończy, oprócz mojej odwagi i ciepła jej ciała. Razem stanowiąc jedność rozbijają ścianę iluzji, oddając mi do ręki pałeczkę władzy. Mimo to władza ma swoje konsekwencje… wiedziałem, a mimo to raz podjętej decyzji nie cofnąłem. Nie mogłem, ponieważ ona we mnie wierzy. Zniknąłem.

Otwieram oczy. Tak znajomy sufit mruga do mnie bielą, oznajmiając mi, że właśnie wróciłem. Oddycham głęboko, a cała sytuacja dopiero zaczyna do mnie docierać. To był sen… nic, co by mogło być prawdziwe… mimo to nieświadomie przykładam koszulkę do nosa i wącham ją. Dlaczego? Upewniam się, że ona nie istnieje. Zniknęła wraz z końcem snu, a ten prawdziwy „ja” nie miał z nią żadnej styczności. Zamieram, a moje ciało przeszywa wstrząs. Opadam bezsilnie na łóżko, po czym przekręcam się na brzuch. Przyciskam zapłakaną twarz w poduszkę własnego smutku. Wdycham w nozdrza chmurę bólu, cierpienia i niezrozumienia, które już po sekundzie opanowują całe moje ciało. To boli. Powtarzanie sobie tego nic nie zmieni, a mimo to wciąż użalam się nad własnym żałosnym losem, nie potrafią zrozumieć najważniejszego. Co z tego, że wiem o tym bólu? To fakt, czuję go, już bardziej świadom jego nie będę, tak więc powinienem skupić się na czymś innym, ważniejszym… Skąd ten ból się bierze? Co jest jego przyczyną i jakie wywoła skutki?

 

To proste. Przyczyną jest ona oraz zapach mydła lawendowego pomieszany z jej naturalny zapachem, który wyczułem na swojej koszulce. Skutkiem jest moja samotność oraz rozpacz, ponieważ zagościła we mnie gorzka świadomość… już więcej jej nie zobaczę.

Bo wyobraźnia przekroczyła granicę, której nie powinna nigdy przekraczać. Na moment stając się realna, pozostawiła we mnie coś nierealnego… miłość do kobiety z sennego marzenia.

Brak komentarza 26 Stycznia 2015 o godz. 23:09

Oneshot - Senne marzenie

Komentarze 0

Tego Artykułu jeszcze nikt nie skomentował

Wyświetleń: 97